Znajdź nas!
Wywiady - aleja sław

Ciężką pracę to ma górnik - wywiad z Joanną Pachlą z bloga Wyrwane z kontekstu

2017-12-14

Choć Joanna Pachla prowadzi bloga "Wyrwane z kontekstu", wywiad z nią warto przeczytać w całości i ze zrozumieniem.

 

 

 

 

 

 

 

Michał Baniowski: „Kiedy ktoś mnie pyta, czy jestem z siebie dumna, mam odwagę mówić, że tak”. Z czego jesteś najbardziej zadowolona w kontekście swojego bloga?


Joanna Pachla: Zaczynasz z grubej rury. Zaraz wyjdę na chwalipiętę i wszyscy przestaną mnie lubić. Ze wszystkiego jestem zadowolona, naprawdę. Z tej mądrej, zaangażowanej społeczności, która każdego dnia wysyła mi wiadomości i maile. Z tego, co pokazuje Google Analytics. I także z tego, co pokazuje stan mojego konta, bo od dłuższego czasu mogłabym się utrzymywać właściwie tylko z bloga. Z tego, że trafiłam z nim do rankingu Jasona Hunta też jestem zadowolona. I z Bloga Roku oczywiście. Cholernie cieszę się, że postanowiłam zacząć pisać i robiłam to nawet wtedy, kiedy przez dwa bite lata nie było z tego ani złotówki.

W 2015 r. Tomek Tomczyk uwzględnił Cię w swoim zestawieniu największych nadziei polskiej blogosfery. Jak myślisz, kim dla polskiej blogosfery jesteś trzy lata później?

Rok później byłam już w srebrnej dziesiątce najbardziej wpływowych blogerów, więc te nadzieje nie były chyba płonne. Zwłaszcza, że Tomek pisał, że byłam jedną z najczęściej rekomendowanych mu osób do rankingu. A kim jestem dzisiaj? Oby fajną dziewczyną. Taką, z którą zawsze można pogadać, która doradzi, otworzy wino albo rozleje kawę na pół stolika, byle człowiekowi na chwilę uśmiechnęła się buzia. Bo ja tych ludzi szczerze uwielbiam. Nawet, jeśli widujemy się tylko kilka razy do roku. Blogosfera to w ogóle paskudne słowo, ale za to fantastyczni ludzie.

Twój blog ma już ponad trzy lata i ponad sto dziesięć tysięcy fanów. W jaki sposób przyciągałaś ich do swojej twórczości?

Szczerze mówiąc, niespecjalnie musiałam ich przyciągać, jakoś sami przyszli. Od początku staram się, żeby to było też ich miejsce w sieci. Dlatego pisałam dla nich Alfabet udanego związku, dlatego staram się odpowiadać na ich wiadomości, ale też daję dużo z siebie, ze swojego prywatnego życia. Mój blog to nie tylko suche teksty, to także historie z naszej codzienności, zapis moich sukcesów i porażek. Przecież jak zaczynałam pisać, byłam na bezrobociu, musiałam wrócić do mieszkania z rodzicami, przejechałam się na facecie i jeszcze miałam takie wyniki, że wydająca mi je pielęgniarka zapytała, czy nie chciałabym usiąść. Popełniłam dotąd sporo błędów i nigdy tego nie ukrywałam. I chyba to ludzi przyciągało. Ten zwykły, szczery kontent. Żeby zjednać sobie ludzi, nie trzeba im sypać konfetti z nieba.

Co czułaś, kiedy Wyrwane z kontekstu miały swój pierwszy boom w postaci 10 pytań, jakie słyszą wegetarianie? Przeczuwałaś, że to będzie przełom?

Tak, wtedy miałam pewność, że to chwyci. Z zawodu jestem dziennikarzem i wierzę w coś takiego jak intuicja. Chciałam, żeby blog został zauważony i udało się to. Co czułam? Satysfakcję, ogromną. Ale to jeszcze nie był moment, żeby otwierać szampana. Ba, nawet teraz się z tym szampanem wstrzymuję.

 Jak oceniasz swój wpływ na odbiorców? Myślisz, że w pewien sposób kreujesz ich gusta lub wyrabiasz opinię?

Na pewno. Ostatnio napisała do mnie znajoma (swoją drogą, też blogerka), że zobaczyła moje zdjęcie z wizyty w telewizji, spodobała jej się sukienka, więc sprawdziła markę i zamówiła pięć sukienek dla siebie. Od obcych ludzi też dostaję masę takich wiadomości. Chociaż moje blogowanie to nie tylko wpływ na wybieraną kieckę. To także wyrażanie opinii na tematy ważne społecznie. Czarny protest, prawo do aborcji, teraz akcja #metoo. Staram się zabierać głos tam, gdzie może to zostać usłyszane. I sporo razy dostawałam później wiadomości w stylu: „kurczę, nie sądziłem, że dam się przekonać, ale Twoje argumenty rzeczywiście do mnie dotarły". Albo: „dzięki, że piszesz, mam chociaż jeden powód, żeby wstawać z łóżka". Żadne sukienki świata nie dałyby mi takiej satysfakcji, jak te wiadomości i komentarze. Więc tak, jestem świadoma tego, że mam większy czy mniejszy wpływ na ludzi. Dlatego wszystko, co robię, staram się robić odpowiedzialnie.

A jak oceniasz pozycję blogerów w ogóle w starciu z innymi liderami opinii? Mają szansę stać się bardziej wpływowi niż np. dziennikarze telewizyjni? A może już są?

Ależ oczywiście, że są. Albo przynajmniej bywają. W przeciwieństwie do dziennikarzy telewizyjnych, my nie mamy żadnej linii programowej, żadnego naczelnego nad głową. Nie boimy się, że nas wywalą z etatu. To daje niesamowitą niezależność, ale też autentyczność, szczerość. Kiedy chcę poznać czyjąś opinię na dany temat, zaczynam od przewertowania ulubionych blogów. Nigdy nie włączam w tym celu telewizora.

Jak wobec tego wspominasz swoje występy w TVN24 w programie Marcina Mellera? Twoim zdaniem blogerzy pasują do telewizji?

Do telewizji pasuje każdy, kto ma coś do powiedzenia. Marcina uwielbiam, bo to wspaniały, mądry i ciepły człowiek i gdyby tylko zapraszał, bywałabym w jego programie co weekend. Ale ostatnio zdarzyło mi się być w śniadaniówce i to też było ok. Traktuję to trochę, jako przedłużenie bloga, jako szansę, żeby dotrzeć z tym swoim głosem do kolejnych osób. A szanse są po to, żeby z nich korzystać.

 A do YouTube’a pasują? Myślisz, że kiedyś zaczniesz nagrywać materiały video, tak jak np. zaczął to robić Andrzej Tucholski?

Jasne, jak tylko nauczę się rozciągać dobę. Ja naprawdę chętnie spróbowałabym czegoś nowego. Jeszcze kilka lat temu zapierałam się, że żadnego YouTube'a, że źle czuję się przed kamerą, że co ja tam mam do powiedzenia. No, ale skoro ludzie wciąż chcą mnie czytać, to może zechcieliby także słuchać? Tylko widzisz, napisanie tekstu to klarowny układ. Jestem ja i ja, piszę, publikuję i po robocie. A film? Do tego trzeba mieć sprzęt, jakieś podstawowe umiejętności, później jest jeszcze montaż. Nie mam czasu spać, a co dopiero uczyć się teraz takich rzeczy od zera. Ale YouTube'a nie skreślam, może to jedna z tych miłości, które muszą jeszcze poczekać?

Co w ogóle najbardziej Ci się podoba w zawodzie blogera?

Wszystko. Naprawdę, to jest zawód-bajka. Zawsze chciałam być pisarzem, ale wszyscy wiemy, jak się mają pisarze w tym kraju. Jak nie masz szczęścia, to żyjesz o chlebie i wodzie. A to raczej smutny scenariusz, chociaż bardzo lubię chleb i wodę. Natomiast blogowanie naprawdę pozwala łączyć pracę z pasją. Robię to, co kocham i co umiem najlepiej, i jeszcze zarabiam na tym pieniądze. Dlatego nigdy nie będę narzekać i zawsze uśmiecham się pod nosem, jak czytam, że ktoś postrzega blogowanie, jako ciężką pracę. Naprawdę, powinna istnieć taka maszyna do zamieniania się z kimś tak testowo na życia. Wsadziłabym tam kilka osób z tym ich narzekaniem na nadmiar pracy, brak wolnych weekendów, marudzących klientów czy spóźniające się przelewy. Bo ciężką pracę to może mieć górnik, matka piątki dzieci albo lekarz na ostrym dyżurze. Bloger ma zajebistą pracę, tylko czasem niestety ma lenia.

Tworząc Wyrwane z kontekstu postanowiłaś podpowiadać ludziom jak można fajnie żyć. Czym według Ciebie jest fajne życie?

To takie, które nie rozciąga się od ósmej do szesnastej ani od pierwszego do pierwszego. Takie, które pozwala Ci wyciskać z siebie naprawdę wszystko. Mieć super przyjaciół, fajnego partnera, dobrze płatną pracę, satysfakcję, ale też taką zwykłą, codzienną radość. Wydaje mi się, że najgorsze, co ludzie sobie fundują, to znużenie, stagnacja. Trwanie w beznadziejnych związkach, relacjach, pracach. Fajne życie to nie jest takie, które bierzesz na przeczekanie. To takie, że kiedy byś nie zamknął oczu, możesz sobie pomyśleć: „walić problemy, i tak jest fajnie". Jasne, że na to trzeba ciężko pracować i że często bardzo dużo nas to kosztuje, zwłaszcza emocjonalnie. No, ale człowiek nie został stworzony do życia w puchu, czasem może się chyba z jakąś ścianą zderzyć, albo chociaż lekko o nią obetrzeć. I przy tej ścianie lubię sobie stać ja, żeby pogłaskać, przytulić, pokierować. Albo srogo opieprzyć, bo na niektórych tylko to może zadziałać.

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że zamierzasz pisać jeszcze przez trzydzieści, czterdzieści lat. Jak myślisz, o czym wtedy będą Twoje teksty?

Jak się dumnie zestarzeć. A tak całkiem serio, to nie wiem, ale pewnie jak zawsze, o ludziach, ich problemach, relacjach. Raczej nie obstawiałabym, że będzie to książka kucharska.

W tym samym wywiadzie dodałaś, że jesteś swoim najgorszym krytykiem. Jak wobec tego krytykujesz sama siebie?


Nie krytykuję, wymagam. To znaczy: staram się nie robić rzeczy, za które tłukłabym się później po uszach. Oczywiście, nie zawsze się to udaje i później się wkurzam, ale są to na szczęście raczej jakieś drobnostki. Typu: „no i dlaczego znowu nie podeszłaś do Tomka Tomczyka, przecież przy ludziach Cię nie ugryzie, a wszyscy mówią, że jest strasznie fajny. Wypadałoby się chyba poznać po tych wszystkich rankingach, nie?” A ja co? Zawsze, jak już zbiorę się na odwagę, to okazuje się, że albo zmienił lokal, albo już dawno poszedł spać. Tak, brak odwagi to jeden z częściej wkurzających mnie braków. Nie mam też na tyle dużo bezczelności, aby zawsze mocno walczyć o swoje. Na przykład długo wydawało mi się, że dobra treść się sama obroni. Że skoro mam fajnego bloga i świetne statystyki, to marki będą walić do mnie drzwiami i oknami. I nie chciałam słuchać, kiedy Janek Favre krzyczał, że powinnam zacząć pokazywać siebie, wrzucać na bloga jakieś swoje zdjęcia. Efekt był taki, że ludzie z wynikami dziesięć razy gorszymi od moich żyli sobie jak pączki w maśle,a mnie łapał grudzień i zastanawiałam się, czy tej zimy mam sobie kupić kurtkę czy buty. No, ale może do niektórych rad musimy po prostu dorosnąć? Janka już dawno posłuchałam. Tomka też w końcu przytulę.

A jak reagujesz na krytykę osób trzecich?

Na pewno łagodniej, niż kiedyś. Na początku negatywne komentarze sprawiały mi przykrość. Nie na zasadzie „o Boże, może rzeczywiście jestem taka głupia i zła", ale jednak były dla mnie jakąś taką szpilą. Zresztą, ja przez pierwsze dwa lata nie dałam nikomu ani jednego bana! Wychodziłam
z założenia, że hejter to taki smutny człowiek, którego wystarczy przytulić. I rzeczywiście, tuliłam ich, tłumaczyłam, a oni przepraszali i pisali „kurczę, ok, masz rację, to ze mnie wyszedł dupek". Ale później pojawiły się tematy trudne, zaangażowane społecznie, jak choćby czarny protest, gdzie hejt bywał miażdżący. Celowo nie usuwałam tych komentarzy, tylko pisałam: „wiesz co, mogłabym dać Ci bana, ale niech ten komentarz wisi sobie tutaj i najlepiej sam świadczy o Tobie". W ostatnim czasie stwierdziłam jednak, że są ludzie, których zwyczajnie u siebie nie chcę. No i wprowadziłam nową kategorię bana, nie za wulgaryzmy, nie za obrażanie. To ban za bycie idiotą.

To teraz z drugiej strony. W jaki sposób czytelnicy najczęściej okazują Ci sympatię podczas spotkań w realu?

Ja się bardzo, ale to bardzo rzadko z nimi widuję. Nie organizuję żadnych spotkań, a i na mieście jestem raczej trudno uchwytna. Natomiast jak już się widzimy, to dostaję tyle ciepła, że mogłabym po śniegu bez skarpet chodzić. Naprawdę, moi czytelnicy to najlepsi ludzie na świecie. Piszczą, tulą, każą wyściskać Staśka, gratulują. Wiesz, mnie się ciągle wydaje, że mnie nikt nie zna, nie kojarzy. A przykład z ostatnich wakacji. Zakynthos, hotel, pora kolacji, podchodzi do mnie dziewczyna i przeprasza, że zaczepia mnie na urlopie, ale chciałaby mi powiedzieć, jak bardzo sobie ceni to, co robię. I ja wtedy sobie myślę, że to ani ten luźny tryb pracy, ani te współprace, ani statystyki z Analyticsa, tylko właśnie takie momenty to jest to, dlaczego warto wciąż pisać.

Jak się czujesz w bezpośrednim kontakcie z nimi? Np. w trakcie prowadzonych przez Ciebie paneli?

Jak ta rozdarta sosna! Bo ja naprawdę uwielbiam scenę i chciałabym ciągle na niej być, zwłaszcza, że zawsze spotyka się to z tak ciepłym odbiorem. Ale nie do końca dobrze się na niej czuję. Nawet, jak jestem świetnie przygotowana, to mój organizm i tak robi mi dowcip i albo mi tłucze sercem w klatce, albo tak mnie paraliżuje, że głos mi się trzęsie i szczękam zębami tak, że mogłabym kasować bilety. Naprawdę, to okropne, kiedy robisz coś, co lubisz, a przed pełną radością z tego powstrzymuje Cię zwykła biologia. No, ale to właśnie wsparcie ludzi jest wtedy ważne. To, że śmieją się z moich żartów, że widzę zainteresowanie na ich twarzach, że zadają pytania. Po panelu, który swego czasu prowadziłam z Robertem Biedroniem, Maćkiem „Z Dupy", Matką jedyną i Chujową Panią Domu, wiele osób podchodziło i mówiło, że to był najlepszy panel, na jakim byli w życiu. Też uważam, że wyszedł świetnie, ale przynajmniej ze sto razy chciałam tam wtedy zemdleć na scenie.

Regularnie uczestniczysz m.in. w See Bloggers oraz Blog Forum Gdańsk. Często, jako autorytet i prelegent. Jesteś dumna z tego, że właśnie w taki sposób postrzega Cię środowisko blogerów?

Tak, bardzo. To największe wyróżnienie. Bo kiedy doceniają Cię czytelnicy, to raduje Ci się serce, ale kiedy doceniają Cię ludzie, którzy robią to samo, ba, robią to często lepiej od Ciebie, no to wtedy zaczyna się radować też głowa. Myślisz sobie: „kurczę, oni też myślą, że robię to dobrze. Chyba nie mogą się wszyscy mylić, no nie?”. Chociaż gdzieś tam w środku ciągle siedzi we mnie taka mała dziewczynka, która potrzebuje, żeby regularnie ją szczypać, bo nie do końca wierzy, że jej się to wszystko przydarza.

W tym roku odpuściłam wszelkie prelekcje, bo urodził mi się Stach, ale w przyszłym mam nadzieję wrócić z pełną parą. Uwielbiam tę robotę i tych ludzi i fakt, że mogę dla kogoś być autorytetem sprawia, że rosnę do samego nieba, chociaż wzrostem przypominam przecież hobbita.

Kiedy w związku z tym znowu będzie można Cię usłyszeć na żywo?

Kiedy tylko zaproszą. Co prawda mój grafik jest teraz w opłakanym stanie, ale staram się tak to wszystko układać, żeby dla każdego znaleźć zawsze czas. Wiesz, zasadę mam prostą: będę mówić do ludzi tak długo, jak długo będą chcieli mnie słuchać.

A jakieś plany dotyczące bezpośrednio bloga? Kolejne sto tysięcy fanów?


Och, chętnie! No i może wreszcie ta książka?

 

 

Autor: Michał Baniowski

Podobał Ci się ten artykuł?
Unikalne i ekskluzywne artykuły na Twój adres E-mail.
Wysyłamy tylko wartościowe informacje. Zapisz się do newslettera!
Administratorem danych osobowych jest WhitePress sp. z o.o. z siedzibą w Bielsku-Białej, ul. Legionów 26/28, Państwa dane osobowe przetwarzane są w celu marketingowym WhitePress sp. z o.o. oraz podmiotów zainteresowanych marketingiem własnych towarów lub usług. Cel marketingowy partnerów handlowych WhitePress sp. z o.o. obejmuje m.in. informacje handlową o konferencjach i szkoleniach związanych z treściami publikowanymi w zakładce Baza Wiedzy.

Podstawą prawną przetwarzania Państwa danych osobowych jest prawnie uzasadniony cel realizowany przez Administratora oraz jego partnerów (art. 6 ust. 1 lit. f RODO).

Użytkownikom przysługują następujące prawa: prawo żądania dostępu do swoich danych, prawo do ich sprostowania, prawo do usunięcia danych, prawo do ograniczenia przetwarzania oraz prawo do przenoszenia danych. Więcej informacji na temat przetwarzania Państwa danych osobowych, w tym przysługujących Państwu uprawnień, znajdziecie Państwo w naszej Polityce prywatności.
Czytaj całość
43-300 Bielsko-Biała | ul. Legionów 26/28 | NIP: 937-266-77-97  


tel.: 33 470 30 43