Znajdź nas!
Wywiady - aleja sław

Na straży dobrego samopoczucia - wywiad z Janiną

2017-05-15

Janina Daily
Jest jak Bronisław Malinowski tylko ładniejsza, czule pielęgnuje grządki sarkazmu i kocha foki. Google poradził jej by wyjechała do Irlandii. Bloga założyła już z własnej woli i zrobiła z niego najmilszą stronę w Internecie. Więcej o Janinie poniżej.

Michał Baniowski: Co to znaczy, że Twój blog, czyli Janina Daily, jest najmilszą stroną w Internecie?

Janina: Powiem więcej, uważam, że wraz ze swoją #DrużynaJanina stworzyłam najmilsze i najmądrzejsze miejsce w internecie. Jest to hasło, które wymyśliłam niedawno, bo i dopiero niedawno uświadomiłam sobie jak niezwykłą stroną zarządzam. To jest takie miejsce, gdzie człowiek czuje się miło jak na wyprzedaży ptysiów; pełne dobrych emocji, inteligentnych ripost, wspaniałych dyskusji, również na trudne tematy. Ja piszę teksty, ale to przez zaangażowanie społeczności one zyskują drugie życie. Najdumniejsza na świecie byłam wtedy, gdy ktoś kiedyś udostępnił moją stronę z dopiskiem: “polecam również przeczytać komentarze, dawno nie widziałam tak wielu inteligentnych i zabawnych ludzi”. Och, ale byłam dumna. Byłam wtedy taką mamą, co poszła na przedstawienie w przedszkolu i usłyszała, że ktoś chwali jej syna przebranego za drzewo.

M.B: Sama siebie mianowałaś Komendantem Komedii. Jakie obowiązki wiążą się z tym stanowiskiem?

J: Podobne jak w przypadku każdego innego wymyślonego stanowiska – żadne. Może oprócz tego, że staram się cały czas dbać o to, by na stronie był porządek. Żadnych przykrych komentarzy, hejtu i agresji. Tak by ludzie mogli na chwilę odpocząć od dramatycznych wiadomości, brutalnych historii i irytujących kłótni. Do mnie można przyjść i być pewnym, że napotka się wyłącznie dobre emocje.

M.B: Poprzez swoją stronę Janina niewątpliwie bawi ludzi. A co na co dzień bawi Janinę?

J: Mnie szalenie łatwo rozbawić. Mam poczucie humoru godne nieślubnego dziecka psa Pluto i Jasia Fasoli. Jak na przykład trzy lata temu student walnął w szklane drzwi niczym rasowy gołąb, to ja do dziś trzymam w biurze miednicę na łzy na wspomnienie tej sytuacji. Największe uznanie budzą we mnie jednak inteligentne, cięte riposty. Zawsze mam wtedy ochotę wstać i zacząć klaskać z uznaniem. Następnie dzwonić po orszak małych dziewczynek sypiących autorowi kwiaty u stóp. Poza tym na mojej liście najzabawniejszych rzeczy na świecie są trzy punkty – Louis C.K., mój mąż, kiedy mnie parodiuje, i gołąb, który nosi na sobie kromkę chleba jak korale.

M.B: Jak oceniasz poczucie humoru polskich Internautów?

J: Jak najlepiej. Popularność chłopaków z Make Life Harder pokazuje, że potrafimy się śmiać również
z samych siebie. Gdy czytam komentarze u siebie na stronie, to też często puchnę z dumy jak przeterminowana puszka tuńczyka. Tam jest tyle przezabawnych historii, dystansu i dobrych ripost. Myślę, że ich poczucie humoru ma się doskonale, tylko istnieje niewiele miejsc w Internecie, gdzie może się ujawnić.

M.B: Który kraj jest zabawniejszy, Polska czy Irlandia, w której teraz mieszkasz?

J: Kraj nie ma znaczenia. Interesujące historie i absurdy rzeczywistości przydarzają się wszędzie, trzeba tylko czujnie rozglądać się dookoła i ich wypatrywać.

M.B: Zastanawiałaś się kiedyś nad anglojęzyczną wersją bloga? Myślisz, że Twoje poczucie humoru przypadłoby do gustu irlandzkim internautom?

J: Myślę, że brakuje mi kompetencji językowych, by pisać bloga w obcym języku. W Irlandii mieszkam już wiele lat, myślę, że po angielsku mówię płynnie, ale językowe żarty wymagają zdecydowanie wyższych umiejętności w tym zakresie. Innymi słowy, nie czuję się na siłach, dlatego pozostanę przy pisaniu po polsku. W tym czuję się mocna.


M.B: Na co dzień pracujesz na uczelni. Jednak frywolność, jaką prezentujesz na blogu, nie przystoi poważnej pani profesor. Jak godzisz ze sobą te dwa światy?

J: Szczęśliwie ani ze mnie człowiek poważny, ani profesor. A irlandzkie stosunki międzyludzkie, również te w pracy, są mniej hierarchiczne niż w Polsce. Są pozbawione dystansu, więc i tam mogę się spełniać jako Komendant Komedii. Zwłaszcza, że uczę statystyki, a to jest naprawdę zabawny przedmiot.

M.B: Twoi studenci wiedzą, że w Polsce jesteś znaną blogerką?

J: Znaną blogerką? Ja nawet sama o sobie nie potrafię myśleć w ten sposób.

M.B: Ciekawe zatem, czy wiedzą o Twoich różnych obliczach. Człowiek-nauczyciel, człowiek-żona, człowiek-opinia, człowiek-podróżnik. Którego z tych ludzi lubisz w sobie najbardziej i dlaczego właśnie tego?

J: To nie są moje różne oblicza. To tylko kategorie, które stworzyłam by usystematyzować blogowe historie. Choć czasem i to jest trudne, bo cierpię na jakieś wątkowe ADHD i czasem w jednej historii opowiadam równocześnie o tym, co słychać w pracy, w domu, u sąsiadów i w polityce międzynarodowej. Wszystkie te role są dla mnie istotne. Uważam, że świetnie się uzupełniają.

M.B: W której z nich najłatwiej, a w której najtrudniej pisze Ci się posty?

J: Nie piszę postów na zawołanie. Pracuję z tym, co mi się przydarza. Nie kalkuluję, że było już x postów z kategorii człowiek-żona, więc czas napisać o robocie albo polityce. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Niemniej nie da się ukryć, że najczęściej inspirują mnie mąż, studenci i szef. Są barwni i bez nich musiałabym chyba pisać bloga o tym, jak zrobić sobie przyjaciół z patyka i garści kurzu.

M.B: Co jest najlepsze w byciu blogerem?

J: Chyba to, że dzięki blogowaniu poznałam wielu interesujących ludzi. Mam tu na myśli zarówno blogerów, jak i czytelników. Jest sobie na przykład taka pięcioletnia dziewczynka Lena, która mieszka w Warszawie. Co jakiś czas przesyła mi własnoręcznie narysowane komiksy o fokach w kosmosie. Ostatnio z kolei, spotkałam się z innym czytelnikiem, który opowiadał, jak biega po lesie i liczy nietoperze. Serio, nietoperze. Absolutnie mnie to zachwyciło, bo uwielbiam ludzi od czapy.

M.B: A co najbardziej podoba Ci się w samym pisaniu bloga?

J: Zawsze lubiłam pisać. Gdy nie miałam bloga, to brakowało mi motywacji by jakoś to pisanie ćwiczyć. Janina Daily motywuje mnie więc do tego, by pisać i robić to systematycznie. Mam nadzieję , że z każdym tekstem idzie mi coraz lepiej. Poza tym mam pamięć marchewki, więc to dobrze, że mam jedno miejsce, w którym zbieram wszystkie historie. Mogę do nich wrócić, kiedy chcę.

M.B: Janina Daily to przede wszystkim historie z życia, które wyrzucasz z siebie prawie codziennie. Czy trudno jest utrzymać taką częstotliwość?

J: Nie narzucam sobie częstotliwości. Piszę, gdy mam o czym. Aktywnie rozglądam się po świecie, podsłuchuję ludzi, szukam tematów. Mam też specjalny zeszyt na zapisywanie chwytliwych zdań i pomysłów. Jeszcze nie przytrafiła mi się dłuższa przerwa w pisaniu, lecz czasem się tego boję. Myślę, że wtedy po prostu udam się do wiecznego źródła inspiracji, na przykład do polskiego urzędu.

M.B: Jaki jest Twój przepis na dobry post?

J: Najważniejsze jest, by zacząć pisać, a nie czekać na to pierwsze, idealne zdanie. Jeśli akurat nie mam pomysłu na początek tekstu, to zaczynam od środka. Jeśli brakuje mi dobrego porównania, to zostawiam je na później. Tak długo jak nie kliknę przycisku „publikuj” mogę poprawiać tekst nieskończoną ilość razy i tak właśnie robię – uzupełniam luki, przerabiam zdania, wykreślam zbędne słowa. Wordpress podpowiedział mi ostatnio, że mój ostatni tekst miał siedemdziesiąt osiem wersji zanim zdecydowałam się go opublikować. Najczęściej są to nieznaczne poprawki, niemniej uważam, że każdy tekst należy po napisaniu przeczytać co najmniej trzy razy. Ja czytam również na głos, bo lubię, gdy tekst ma rytm.

M.B: W jakich okolicznościach najczęściej powstają Twoje wpisy?

J: Najczęściej w kanapowych. Czasem kawałek po kawałku, czasem cała historia przychodzi do mnie od razu. Bywa różnie. Nie zmienia to jednak faktu, że zawsze, gdy skończę tekst, to jestem szalenie niecierpliwa. Nie chcę zwlekać z publikacją ani chwili dłużej. Chcę pokazać go światu.

M.B: Który z nich jest Twoim ulubionym?

J: Lubię tekst o tym, jak mój mąż chciał sobie wytatuować kod z Pythona na klacie. Okazał się jednym
z najpopularniejszych na blogu. Pamiętam, że w trakcie pisania go, miałam poczucie, że jest słaby i przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy w ogóle warto go publikować. Teraz wiem, że moja ocena tego jednego tekstu wynikała ze spadku wiary we własne możliwości. Taki to był wtedy czas, że miałam duże wątpliwości, czy potrafię i powinnam pisać. Później jeszcze wiele razy zdarzyło mi się pomylić w ocenie własnych tekstów, ale nigdy nie aż tak jak przy tym.

M.B: A pamiętasz ten, który powstawał w największych mękach?

J: Męki to zdecydowanie złe słowo. W mękach to ja pisałam pracę doktorską, a nie bloga. Długo i ostrożnie pisałam tekst „Miłuj bliźniego swego, tego właściwego” o równości małżeńskiej. Kosztował mnie dużo emocji. Głównie strachu, bo temat był dla mnie bardzo ważny, a miałam w sobie dużo niepokoju. Zastanawiałam się w jaki sposób zostanie odebrany. Znowu okazało się, że niesłusznie. #DrużynaJanina przyjęła go doskonale. Nie pojawił się pod nim ani jeden obraźliwy komentarz. Ten tekst i reakcje na niego to piękny przykład na to, że w internecie istnieje również miejsce na mądre dyskusje.

M.B: Wokół Janiny Daily wytworzyła się duża społeczność odbiorców. W jakim stopniu informacje o nich, jakie dostajesz od systemu administrującego, pokrywają się z Twoją wizją odbiorcy, dla którego zaczynałaś pisać bloga?

J: Nie zaczynałam pisać bloga dla konkretnej grupy osób. W ogóle o niej nie myślałam. Okazało się, że moi czytelnicy są bardzo różnorodni. Są w różnym wieku, robią w życiu dziwne rzeczy, ktoś jest lekarzem, ktoś strażakiem, a ktoś biega po lesie i łapie nietoperze. To jest ekstremalnie fajne, że ja i moi czytelnicy tak bardzo się różnimy, a śmiejemy się z tych samych rzeczy.

M.B: Na stronie udostępniłaś dokładne wykresy i procenty. Te statystyki robią wrażenie. Jakie propozycje komercyjnej współpracy dzięki nim otrzymujesz?

J: Ja jestem trochę pangą biznesu, więc zakładkę „współpraca” stworzyłam dopiero niedawno. I to właściwie tylko dlatego, że Konrad z bloga Moja dziewczyna czyta blogi zmusił mnie do tego. Powiedział: „Janina, foko głupia, musisz dodać zakładkę <<współpraca>>”. Ja mu na to, że mi się nie chce, on mi na to, że muszę, no i w końcu napisałam. Oczywiście miał rację. Nie sądzę, by propozycje, które otrzymuję różniły się bardzo od tych, które dostają inni blogerzy. Najbardziej doceniam oferty niestandardowe. Te, które wykraczają poza propozycje zwykłego tekstu sponsorowanego i pozwalają na więcej. Takie powodują, że moje kreatywne serduszko bije szybciej.

M.B: A czy National Geographic Channel już zgłosił się z prośbą o zgodę na patronat?

J: Jeszcze nie, ale nie tracę nadziei. Po moim warsztacie DIY pt. „Wytnij sobie fokę z biszkoptu” nie mam żadnych wątpliwości, że wkrótce dostanę własny program kulinarny.

Rozmawiał: Michał Baniowski

Podobał Ci się ten artykuł?
Unikalne i ekskluzywne artykuły na Twój adres E-mail.
Wysyłamy tylko wartościowe informacje. Zapisz się do newslettera!
Administratorem danych osobowych jest WhitePress sp. z o.o. z siedzibą w Bielsku-Białej, ul. Legionów 26/28, Państwa dane osobowe przetwarzane są w celu marketingowym WhitePress sp. z o.o. oraz podmiotów zainteresowanych marketingiem własnych towarów lub usług. Cel marketingowy partnerów handlowych WhitePress sp. z o.o. obejmuje m.in. informacje handlową o konferencjach i szkoleniach związanych z treściami publikowanymi w zakładce Baza Wiedzy.

Podstawą prawną przetwarzania Państwa danych osobowych jest prawnie uzasadniony cel realizowany przez Administratora oraz jego partnerów (art. 6 ust. 1 lit. f RODO).

Użytkownikom przysługują następujące prawa: prawo żądania dostępu do swoich danych, prawo do ich sprostowania, prawo do usunięcia danych, prawo do ograniczenia przetwarzania oraz prawo do przenoszenia danych. Więcej informacji na temat przetwarzania Państwa danych osobowych, w tym przysługujących Państwu uprawnień, znajdziecie Państwo w naszej Polityce prywatności.
Czytaj całość
43-300 Bielsko-Biała | ul. Legionów 26/28 | NIP: 937-266-77-97  


tel.: 33 470 30 43